wtorek, 22 lutego 2011

Wiosna, ale jeszcze bzy nie kwitną...

UuU...dawno tu nie zaglądałam, ale tak wyszło, że po prostu nie było kiedy. Potwór we mnie miał sen zimowy jakiś, a też nie nudziło mi się na tyle, żeby wysmarować post i często zasypiałam nad klawiaturą, zamiast coś napisać. 
Pisałam, tylko nie tu, za to klasycznie, w szkicowniku, bo ten zawsze pod ręką. Fotek przybyło, ale pogoda nie zachęcała do robienia outfitowych zdjęć, jest cała masa innych, które się teraz zaczną pojawiać na potworze.
Aktualnie najlepsze fotografie ma mój zwierzyniec, zwłaszcza moje dwie rude psie dziewczyny.
No aż muszę tę foteczkę zamieścić...jest w niej jakaś cudowna świeżość, zapowiedź wiosny i esencja radości życia moich rudych. Fotka jest autorstwa kochanej "cioci" Madzi  moich rudych panienek, a mojej wspaniałej przyjaciółki z Łodzi. Moje śliczne, przyszłe psie druhny/świadkowe wyszły jak na rasowe modelki przystało :)


Czujemy już w kościach wiosnę, ze zwierzakami, co zaowocowało jakiś czas temu spacerem w przesympatycznym gronie psiarzy w naszym pięknym Parku Szczytnickim. 
Niestety mój optymizm, co do być może już powolnego ocieplania się klimatu, w kierunku wiosny, osłabł z kolejnym atakiem zimy, który mamy aktualnie.
Usiadłam więc, zawinięta w koc i przypomniałam sobie o swoim potworze.
W związku z tym, że moje zakupy ubraniowe najczęściej i najgęściej mają miejsce, kiedy trafi mi się większe zlecenie, tak i było tym razem, czego nie omieszkam zaprezentować, choćby tylko po to, żeby sobie samej zrobić zestawienie co ja właściwie takiego kupiłam. Nie jest tego wiele, chyba najwięcej zainwestowałam w swój wizaż (nareszcie kupiłam trochę profesjonalnych pędzli do makijażu i cieni mineralnych, a też wydałam majątek na wiecznie odkładane na później, wymarzone Meteroryty w perłach Guerlain'a...). Buszowanie w sieci i na youtube zaowocowało tym, że nareszcie odkryłam trochę ciekawych mitów i faktów na temat samoupiększania, oraz  stwierdziłam...że ja tak w zasadzie powinnam więcej wiedzieć o tym jak i czym się maluję.
Okazało się, że ja w zasadzie mało wiem o makijażu..."zachowawczo" mało, właściwie. Znam takie podstawy podstaw, a mój zmysł malarski najlepiej ciągle realizuje się na płótnie, niż na moich powiekach. Dzięki tutorialowej szkole nagle okazało się, że całkiem fajnie się mi maluje samą siebie. Nie wiem, czy to w wyniku braku kolorów na dworze, ze względu na zimową ciągle aurę, czy to jakaś depresja zimowa, ale od kiedy zaczęłam więcej kombinować z kolorystyką wiosenną, czy to w makijażu, czy w ubraniach, od razu poczułam się lepiej. Na pewno coś zwizualizuję i napiszę co nieco kiedy znowu usiądę do elektronicznego pamiętnika.
Oczywiście w mojej pięknej, delikatniej opaleniźnie, serwowanej mi przez balsam brązujący z TBS mogę paradować póki co wyłącznie w domu, przy podkręconym kaloryferze, ale jakoś tak humor zaczął mi się poprawiać...no i najważniejsze, za chwilę będzie marzec...potem kwiecień, a potem mój najlepszy miesiąc w roku - miesiąc moich urodzin, maj.
A potem...potem proszę państwa...się zobaczy...

Pierwsza zakupiona przeze mnie czerwona szminka, Estee Lauder, piękna, klasyczna czerwień. Działa na mnie jak afrodyzjak. Kamizelka jest zdobyczą z Holandii, bo w żadnym polskim H&M-ie już jej nie było. Wyglądam w niej jak wielki, puchaty wilk...



Motywy tapetowe Williama Morrisa. Art Nuveau...ach, to jest to :)